Ten pomysł jest moim wkładem w ruch „Kreatywny Białystok”, do którego zostałem w niebezpośredni sposób zaproszony. StartupCloud z założenie ma być machiną tworzącą prawdziwe firmy, zarabiające prawdziwe pieniądze operujące na realnym rynku i dające realne miejsca pracy absolwentom kierunków technicznych Politechniki Białostockiej. Dlatego też, na wstępie sugeruję odstawić nierynkowe rozważania typu „fair”, „wszyscy muszą skorzystać” czy „zerowy bilans”. Na prawdziwym rynku tego nie ma i tutaj nie powinno tego być.
Dobry biznes plan wyróżnia się jednym: Ma prosty model biznesowy i jest trudny do odtworzenia. Przez prosty model biznesowy, mam na myśli to, że od samego początku bardzo wyraźnie można policzyć, jakie mogą być koszty, jaki może być przychód przy minimalnej ilości założeń, – czyli produkty a nie usługi. Taki biznes plan będzie w stanie przewidzieć: Sprzedam XX sztuk lub licencji mojego produktu w zamian za YY zł, ponosząc przy tym ZZ zł kosztów. Przez trudny do odtworzenia, mam na myśli to, że jego przewagą rynkową jest dostęp do trudno dostępnych zasobów; takich jak duży kapitał, potężna infrastruktura lub skomplikowane „knowhow”. Analizując sytuację Podlasia, a w szczególności głównych adresatów tego pomysłu – studentów, pierwsze dwa zasoby są niedostępne. Skupmy się na know-how, bo to jest w naszym zasięgu i na tym polu możemy konkurować z resztą rynku.
Dobrym testem na to, czy nasz pomysł ma wystarczająco bogate „know-how”, żeby móc to traktować, jako swój główny atut, to komfort, z jakim pomysłodawca o nim publicznie opowiada innym, potencjalnym konkurentom, a tym bardziej z bardziej zasobnymi portfelami. Model biznesowy, który traci swoją przewagę konkurencyjną tylko przez to, że ktoś go usłyszał jest z założenia nieudanym modelem biznesowym. Prędzej czy później ten pomysł ujrzy światło dzienne i cały świat się o tym dowie. Dowiedzą się m.in. już istniejące na rynku firmy, które mają dużo większe możliwości przerobowe niż świeżo upieczeni prezesi nowej firmy. Mają więcej zatrudnionych (często i bardziej doświadczonych) programistów i mogą odtworzyć ten produkt w krótszym czasie i w lepszej jakości. A jeśli taki projekt ma nawet najmniejszy cień opłacalności, to na pewno znajdą się chętni na jego odtworzenie. Dlatego zasada numer jeden powinna brzmieć tak: Nie kryjemy się z naszymi pomysłami na biznes. Mówimy o nich głośno i przedstawiamy je jak największemu i najróżniejszemu gronu słuchaczy.
Im więcej ludzi o nim usłyszy, tym więcej opinii i punktów widzenia odkryjemy od potencjalnych klientów, pracowników, konkurencji czy pośredników – tego nigdy za wiele. To, co ma zniechęcać konkurencję – a zarazem nas motywować – to, świadomość tego, że nawet jak przedstawimy ten pomysł całemu światu, to tylko garstka (w tym my) będziemy w stanie go wykonać. Tak się właśnie rodzi wiedza specjalistyczna, która, od co najmniej dekady, jest najtrudniejszym w zdobyciu dobrem i największym źródłem przychodów.
Inną kategorią pomysłów, której też należy unikać jak ognia to taka, gdzie nasz przewaga biznesowa nad rynkiem ogranicza się do tego, ile godzin pracy (łącznie) jesteśmy w stanie poświęcić na projekt. Pod tą kategorię podchodzą wszelkiego rodzaju aplikacje biznesowe. Assecco ma tysiące programistów, pracujących nad nudnymi projektami, które jest w stanie wykonać tylko, dlatego, że może wytworzyć 100 okienek formularzy dziennie. Białystok nie może tym konkurować, a i ciekawe to też nie jest. Białystok może konkurować małymi lub średnimi programami/urządzeniami, rozwiązujące duże problemy.
Białystok może konkurować swoimi średniej wielkości produktami, np. Serwery oparte o procesory ARM, zużywające do 10% energii ich popularnych odpowiedników z rodziny x64. Może konkurować algorytmami przetwarzania obrazu – rozpoznając nawierzchnie drogowe i używając tego, jako silnika decyzyjnego do ESP. Może konkurować unikalnymi sposobami na kompresje danych w tranzycie, swoimi rozwiązaniami skalowalności, swoimi dedykowanymi wyspecjalizowanymi systemami operacyjnymi (np. do obsługi samochodów, czy do taniego zarządzania zasobami IT). W dalszej części tego dokumentu przedstawię kilka sugestii w tej tematyce. Do tematu know-how jeszcze wrócę w dalszej części tego dokumentu, ale na chwilę chciałbym przenieść się do mojej wizji StartupCloud. Białostockiego StartupCloud.
Niepolegającym na żadnym zewnętrznym kapitale. Zewnętrzny kapitał to inwestycje – cudze inwestycje, które z założenia mają zarobić na siebie w perspektywie czasu, wypompowując z zainwestowanego rejonu więcej niż zostało wydane. Lub znajdując w nim źródło taniej siły roboczej, pozwalając obniżać koszty zatrudnienia w porównaniu do innych rejonów. To spowoduję nic innego jak jeszcze większy nacisk na młodych, żeby z tego rejonu emigrowali do lepiej opłacanych rejonów czy krajów.
Dlatego, naszym celem nie jest przyciąganie inwestorów czy firm. Naszym celem jest przyciąganie klientów, pośredników i wykwalifikowanych pracowników poszukujących lepszej płacy. Brzmi mało realnie? Dolina krzemowa czy Seattle nie od zawsze były stolicami informatyki na świece. Redmond 30 lat temu, był malutkim miasteczkiem, które głównie opierało swoją ekonomię na rolnictwie. Wystarczyło zebrać masę krytyczną talentu. Talentu a nie kapitału! A teraz jak ktoś planuję nowy biznes informatyczny, to pierwsze, co rozważa, to Seattle i Dolinę Krzemową. Bo tam nietrudno znaleźć bardzo wykwalifikowanych specjalistów.
Wymagania specjalistów w tym rejonie, jak i firm rosły w miarę konsumpcji tego talentu do momentu, kiedy cały ekosystem tych rejonów musiał się dostosować; Uczelnie musiały podnieść poziom nauczania, miasto musiało więcej poświęcać na to infrastruktury (dla miasta teraz to są najbardziej dochodowe inwestycje z podatków, jakie później zbiera – w Seattle np. od 2013 wchodzi Internet 1GB/s. Cały projekt infrastruktury tego Internetu jest finansowane przez miasto! Absolutnie nie z empatycznych pobudek – USA jest krajem kapitalistycznym a nie socjalistycznym. To jest po prostu czysty rachunek opłacalności: Wydam XX na łącza 1gb/s i przez najbliższe 5 lat zwróci mi się 200% tego w podatkach od zwiększonych obrotów firm, czy z nowych firm, które się tu przeniosły, bo nigdzie indziej takiej infrastruktury nie mogły dostać. Wydam YY na nowy deptak… to sobie będę miał gdzie na spacerki chodzić J).
Zmiany muszą zacząć się od nas, które wymuszą na całej reszcie (uczelniach, urzędach, „nich”) doścignięcie naszych potrzeb, bo to zaspakajanie naszych potrzeb będzie dla nich najbardziej dochodowe – czy to z naszych podatków, czy oferując usługi, czy budując lotnisko, bo będzie duży popyt na transport do tego rejonu.
Początek i struktura StartupCloud
Przejdźmy do spraw organizacyjnych. Załóżmy, że to wszystko zaczyna się na wydziale informatyki Politechniki Białostockiej, na którym studiowałem kilka lat temu. Na WI PB studiuję około 1000 studentów. Niech każdy student odda 200zł w skali roku na ten cel. Ta kwota może być podzielona na raty, gdzie np. przeciętny student by dokładał się 25zł miesięcznie na ten cel. Tysiąc studentów pomnożyć przez 200zł, daję nam to kwotę o sumie 200,000 zł na przestrzeni roku. To
już jest dobry początek.
I teraz model operowania tego ruchu będzie wyglądał mniej-więcej tak:
Na samym początku, jedna 2-3 osobowa drużyna zostanie wyłoniona jakimś sposobem na rozpoczęcie biznesu. Te 2-3 osoby są wówczas właścicielami tej firmy i mają do dyspozycji cały kapitał zgromadzony przez wspomniane raty 25zł/mc. Ta drużyna (może być i jedna osoba) rozpoczyna działalność ze 100% pulą akcji/udziałów w nowo powstałej firmie i sprawuję urząd nad tą firmą przez cały czas trwania tej kadencji.
Może decydować się na to, żeby za te pieniądze zatrudnić kilka osób do pomocy. To będzie raczej nieuniknione po kilku tygodniach. Może zdecydować się na to, żeby zakupić niezbędny sprzęt, czy jakiekolwiek inne inwestycje. Te osoby powinny mieć wolną rękę do podejmowania jakichkolwiek decyzji związanych ze swoją działalnością. W momencie przyjmowania wspomnianej sumy pieniędzy, podpisują umowę o to, że po np. 6 miesiącach lub roku muszą odstąpić od roli aktywnych kierowników i zasiadają w radzie nadzorczej.
Przed tym jak odejdą na tą „emeryturę”, to ich zadaniem jest zatrudnić kolejną drużynę, która przejmie ich obowiązki. 100% Udziałów, które mieli na początku zostanie podzielona pomiędzy nimi i ich następcami. Procent udziałów, jaki każda drużyna zatrzyma po swojej kadencji będzie wyliczany na podstawie kilku czynników:
• Dochodu, jakie firma zarobiła podczas ich kadencji.
• Ile wolnej gotówki zostało do dyspozycji firmy po ich kadencji.
• O mniejszej wadze, ale też: głosowanie byłych kierowników, którzy są teraz już akcjonariuszami zsiadającymi w radzie nadzorczej.
Drużyna, która „odchodzi na emeryturę”, zatrzymując część udziałów, będzie miało w swoim interesie, żeby zatrudnić najbardziej wykwalifikowanych kandydatów na swoich następców, bo to ci następcy będą odpowiedzialni za to, żeby dywidendy dalej (i więcej) zarabiały na swoich właścicieli. Nowe drużyny, będą miały w interesie to, żeby jak najwięcej zarobić (dla siebie) i odejść z jak największą ilością udziałów, które będą przynosić im pasywne przychody.
Uważam, że można zaryzykować i po prostu uwierzyć w to, że ludzie są dobrzy z natury, i nie będą starali się bezmyślnie strwonić powierzony im kapitał. Jeśli jednak okaże się, że sama wiara w dobro ludzi nie wystarczy, można wtedy w tej umowie, którą będą podpisywać przy otrzymaniu zgromadzonej sumy, że w przypadku (bardzo) ewidentnego i umyślnego marnotrawca, wynikającego z czegoś bardziej nieeleganckiego niż tylko ich niedoświadczenia, będą odpowiedzialni za zwrot wydanych pieniędzy i będą dodani do listy Krajowego Rejestru Długów. Do tego, jeśli ten pomysł będzie miał honorowych sponsorów w postaci np. Politechniki Białostockiej, która opublikuję publicznie takie zachowanie, to będzie wystarczającym powodem do tego, żeby zniechęcić amatorów szybkiego i nieeleganckiego zarobku – zła sława, która na pewno nie pomoże w znalezieniu jakiejkolwiek pracy i problemy z jakimkolwiek kredytem.
Taki stymulant i dawka konsekwencji porażki jest nawet pomocna. Wyłoni charyzmatycznych ludzi, którzy są gotowi zaryzykować – a to oni właśnie najczęściej nadają się na liderów.
Co to nam da?
To da nam coś więcej niż tylko garstkę ludzi, którzy zarobili kosztem reszty. Każda taka firma to miejsca pracy (z wynagrodzeniami odrobinę wyższymi niż 25zł/mc). Potraktujmy to, jako loterię. Każdy „emerytowany” kierownik to osoba, która ma doświadczanie w prowadzeniu biznesu opartego na know-how i ciągłym przypływem gotówki z udziałów zgromadzonych z poprzednich firm, pozwalające w bardziej realny sposób analizować kolejne pomysły na nowe firmy.
Każda taka firma (nawet upadła) to masa doświadczenia wszystkim, którzy byli w niej zatrudnieni.
Perspektywa „swojej firmy” przestanie być tak odległą fantazją, bo każdy będzie miał wśród swoich znajomych osobę, co prowadziła prawdziwa firmę. Nowe nawiązane kontakty ze specjalistami z innych rejonów kraju, masa Case-Studies to tego, żeby analizować i wyciągać wnioski przy kolejnych próbach, rozgłos.
Wystarczy zadbać o to, żeby była wystarczająco duża rotacja kierownictwa (samych pracowników już niekoniecznie – ich trudniej zastąpić), żeby każdy uczestnik zbiórki pieniędzy czuł, że szansa na to, że jego „inwestycja” w jakimkolwiek stopniu może realnie mu przynieść korzyści, że jak zdobędzie wystarczające kwalifikacje i przekona poprzednich kierowników (już bardziej doświadczonych), że potrafi im zrobić więcej pieniędzy to i on skorzysta.
Emerytowani liderzy tych firm na pewno nie dadzą sobie tak łatwo odpuścić zysków, temu nie będą szczędzić – czasem nawet uporczywych – rad nowym liderom, które odzwierciedlą ich zgromadzone doświadczenie. Podobny model operacji ma wiele dużych korporacji obecnie na świecie, tyle, ze tam zbiórki ograniczają się od bogatych udziałowców. Pozwoli to nam poczuć trochę rynek.
Jeśli każdy taki startup miałby nieograniczony dostęp do konsultacji z profesorami z Politechniki Białostockiej i UwB w sprawach technicznych, to już na starcie mają ogromną przewagę nad firmami, które muszą dużo za to płacić.
Dodatkowo, jeśli uczelnie będą godziły się na to, żeby studenci zaliczali przedmioty poprzez pracy w/dla/nad tymi firmami, jeśli te przedmioty pokrywają się z naturą ich pracy, to tacy studenci nie mieli by do stracenia na tyle dużo, żeby być sparaliżowanym myślą o własnym biznesie.
CDN… 😉
Autor: Karim Agha
Były student Wydziału Informatyki PB.